Tajlandia. Dzien drugi i trzeci. Bangkok.
Kiedy piszę te słowa jesteśmy już w autokarze do Sukhothai. Zasnęłam natychmiast po tym jak sobie zdałam sprawę, że w Europie jest już dobrze po północy. Moje ciało wydało podświadomy rozkaz, że teraz spanie, i jego świadoma część się temu poddała. Obudził mnie dopiero głód. Pędzimy z zawrotną prędkością 80 km/h ale jesteśmy już w połowie drogi. Wnętrze autokaru jest dość niespotykane. Cześć dla podróżnych jest oddzielona od kierowcy solidną ścianką z drzwiami. My siedzimy w pierwszym rzędzie. Pani z obsługi, ubrana w gustowny uniform zajrzała do środka, ale kiedy tylko usłyszała od nas pytanie o przerwę na jedzenie odwróciła się pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wygląda na to, że na razie pościmy. Na dworze jest gorąco a wewnątrz autokaru niemiłosiernie zimno. Mam na sobie bluzę, obsługa rozdała koce i dalej rozważam wyciągnięcie mojego ukochanego śpiwora. Czas na podsumowanie półtora dnia w Bangkoku.
Nasz hotel był na skraju starego miasta i Chinatown w pobliżu kanału Ong Ang. Ponieważ mieliśmy niewiele czasu nasz plan był raczej krótki: Wielki Pałac Królewski, Wat Pho z figurą leżącego Buddy, zobaczyć Wat Arun choćby z drugiego brzegu Menam i pokręcić się trochę tuk-tukiem po mieście. I oczywiście coś przekąsić. Wyruszyliśmy najpierw do pałacu, który znajdował się 10 minut drogi od hotelu. Ja, w sukience do kolan i ponieważ domyślam się będzie to problem miałam w torebce koszule dla zasłonięcia ramion. Już po drodze zaczepiano nas mówiąc, że tak ubrani do pałacu nie wejdziemy, ale nie brałam tego na serio. W końcu jednego z zaczepiających zapytałam o co chodzi z tym ubraniem (kolana zakryte, ramiona zakryte … ). Wyjaśnił, że ze względu na ceremonię w pałacu spódnica do kolan to i tak za krótko. Zamiast pałacu możemy zwiedzić coś innego np. świątynie siedzącego Buddy i stojącego Buddy i wrócić po ceremonii. “A w ogóle to najlepszy jedwab produkuje się w Tajlandii i Armani ma tutaj swoje szwalnie i właśnie mają wyprzedaże, nawet w telewizji pokazywali… A jak zwiedzić to najlepiej tuk tukiem, 200 bahtów wystarczy tu, tu i tu. O, tuk-tuk już jedzie.” No scam pewnie lokalny jakiś, ale do pałacu i tak nie wejdziemy, bo faktycznie jakieś zamieszanie przed bramą. Tuk-tuk wygląda solidnie. Cena jest dobra. Zapłata po kursie. Ok, jedziemy. I wyruszyliśmy. Śmigamy przez miasto w samym centrum chaosu i dość szybko docieramy do pierwszego przystanku - świątyni siedzącego Buddy Wat Devaraj Kunchorn. Budda jest imponujących rozmiarów i siedzi w misternie zdobionej lazurowej sali.
Siedzący Budda |
Po skończonej wizycie wracamy do tuk-tuka. Zagaduje nas siedzący pod drzewem lokals i opowiada o wielkiej promocji u Armaniego - “nawet w telewizji pokazywali”. On garnitury to kupuje tylko tam, bo w ogóle to "jest prawnikiem i pracuje dla McKinsey w Nowym Jorku". Już mam przeczucie, gdzie za chwilę zostaniemy przewiezieni. I kolejny przystanek outlet Armaniego, niestety. Nie żartuje. A może wcale to nie Armani. Zakupów nie planujemy, dziękujemy grzecznie i wychodzimy. Pan motorniczy trochę smutny. Podobno dostaje kupony za dowiezienie turystów. Proponuje inne outlety… No nie my jednak nie na zakupy. Pozostaje do obejrzenia stojący Budda w Wat Intharawihan. Budda spogląda na Bangkok z wysokości 34m. a my razem z nim, bo Buddzie można wejść na głowę, dosłownie.
Stojący Budda |
W końcu wracamy pod pałac. Przejażdżka tuk-tukiem to w sumie całkiem fajna zabawa. Panu motorniczemu wręczamy umówioną zapłatę i drobną rekompensatę za brak kuponów. Pod pałacem nasze ubranie znowu budzi kontrowersje zwłaszcza tych, którzy na siłę chcą nam sprzedać słynne elefant pants za 200 bahtów. Ignorujemy ich, choć nie jest łatwo. Pod bramą, po krótkiej naradzie strażnicy stwierdzają, że moja spódnica do kolan jest jednak o parę centymetrów za krótka, a spodenki Zé to w ogóle kryminał. Idziemy więc do sklepików na przeciwko placu po bardziej godny strój. Na szczęście różne zakrywajki kosztują tam grosze. W końcu udaje nam się wejść na teren pałacu. Cały kompleks jest przepiękny. Misterne zdobienia, giganci, złoto, figurki, wazy z wodą i liliami. Nawet nie wiem jak to opisać, trzeba po prostu zobaczyć. Z zapartym tchem i pomimo upałów i dodatkowej warstwy tekstyliów okrążam kompleks kilka razy.
Wat Phra Kaew |
Jest już dobrze po południu, ale my chcemy jeszcze odwiedzić Wat Pho. Jest to jeden z najstarszych kompleksów świątynnych i jak dla mnie jeden z ciekawszych. Słońce powoli chyli się ku zachodowi i odbija promienie w złotych zdobieniach. Zaglądam do długiego pawilonu i od wejścia widzę rozpromienioną, złotą twarz. Budda leży wyciągnięty na swoim prawym boku i opiera głowę na łokciu. 45 metrów dalej widać jego stopy. Wygląda na zadowolonego, choć tak naprawdę figura przedstawiam moment jego śmierci. Budda umarł z uśmiechem na ustach.
Umierający Budda z uśmiechem na twarzy |
Szwendam się po terenie świątyni i próbuje zliczyć wszystkie chedi. Z Wikipedii wiem, że jest ich 91. Tworzą labirynt a ceramiczne zdobienia połyskują w świetle zachodzącego słońca. Wat Pho to także jedna z najlepszych szkół tajskiego masażu. Jest już prawie szarówka kiedy dostrzegam wejście do pawilonu z gabinetami. Przyda się też chwila odpoczynku.
Chedi na terenie Wat Pho |
Do mojej podwójnej garderoby dochodzą teraz luźne gatki, które zakładam na moje dwie sukienki. Szybkie obmycie stóp i zaczynamy rozciąganie. Masaż jest bardziej mobilny niż poprzedni i nie daję rady uzupełnić notatek, ale wychodzę pełna energii i gotowa jeszcze trochę pozwiedzać. Głód jednak zwycięża. Zamiast zwiedzać Wat Arun wybieramy restaurację za Tha Tian Market z widokiem na rzekę i świątynię. Ucztujemy, odpoczywamy i planujemy dalszą podróż. Hotel w Bangkoku zarezerwowaliśmy tylko na dwie noce. Na szczęście bilety autobusowe do Sukhothai udaje się kupić bez problemów przez internet.
Na deserek lody kokosowe |
Po kolacji ostatnim zrywem energii wędrujemy do hotelu na pieszo, nieco na około zahaczając o nocny targ kwiatowy przy Chakkraphet Road. Kwiaty sprzedaje się tam cięte, z łodygą lub bez, w pękach lub luzem, najróżniejszych gatunków, odmian i kolorów. Handlarki układają najwymyślniejsze bukiety i stroiki na oczach klientów i gapiów takich jak my. Turystów jest raczej niewielu. Takiej ilości kwiatów w jednym miejscu nie widziałam nawet na Wszystkich Świętych. Jak głosi legenda, targ kwiatowy powstał na miejscu dawnego targu rybnego, żeby pozbyć się z centrum miasta nieprzyjemnego rybiego zapachu. I tym oto miłym akcentem kończymy nasz pierwszy, pełny dzień w Bangkoku.
Targ kwiatowy |
Kolejny dzień rozpoczynamy od… spakowania się. Plany na dzisiaj nie są do końca sprecyzowane. Na początek drepczemy w kierunku Golden Mount z nadzieją, że uda nam się coś przekąsić u Jay Fai (która chyba jest protoplastką Maz z Gwiezdnych Wojen). Niestety, mimo, że jest wcześnie, kolejka zniechęca. Podglądamy więc przez chwilę Maz, tzn. Jay przy jej wielkim woku i idziemy dalej w kierunku Golden Mount.
Jay Fai we własnej osobie |
Już blisko świątyni znajdujemy przyjemną kawiarenkę gdzie jemy śniadanie. Po wspaniałym Wielkim Pałacu i Wat Phra Golden Mount troszkę rozczarowuje. Z góry widok jest dość ciekawy, jednak darmo jest szukać wspaniałych zdobień. Zapewne ma wartość duchową dla Buddystów.
Schody na Golden Mount |
Thorani w przerwie na kawę |
Mamy jeszcze sporo czasu do autokaru. W pobliżu Golden Mount znajduje się przystań łodzi wchodzących w siatkę transportu publicznego - Panfa Leelard Pier. Za 14 bahtów docieramy do Ratchadamri po drodze podglądając życie tubylców od… kanału.
Bangkok od strony kanałów |
Ratchadamri na pierwszy rzut oka wygląda luksusowo. Wielopoziomowe skrzyżowania przypominają Tokio. Z bliska widać jednak, że pandemia dała Tajom w kość. Dużo centrów handlowych wygląda na opuszczone lub zaniedbane. W jedynym w 100% działającym domu handlowym jemy obiad i zaopatrujemy się w parę gadżetów, które są tutaj dalej zdecydowanie tańsze niż w Europie. Czasu mamy jeszcze sporo, ale jetlag daje o sobie znać. Wracamy więc, do hotelu skąd zamawiam Graba do wielkiego terminalu autobusowego Mochit 2. Zasypiamy chyba jeszcze przed wyjazdem z Bangkoku.
Komentarze