Tajlandia. Dzień dobry, Koh Chang.
Dworzec w Chiang Mai jest chaotyczny, ale wszystkie autobusy odjeżdżają o czasie. Poza naszym. Wielki autokar z tylko 24 miejscami ma też wielki i pusty bagażniku, który lokalni wykorzystują do szybkich przesyłek między Chiang Mai i Bangkokiem. Pudeł jest tyle, że biedny kierowca nie wie już jak je poukładać żeby się zmieściły. W rezultacie wyjeżdżamy z prawie godzinnym opóźnieniem.
W autobusie jest zaskakująco wygodnie. Miejsca jest wiele, jest o co oprzeć nogi. Siedzenia rozkładają się prawie na płasko i zasypiam bardzo szybko. Budzę się dopiero na krótkiej przerwie na jedzenie: 20 minut, trochę ryżu, jakiś sos, plasterki kiełbasy, która jest oczywiście słodka. Jest jeszcze czas na szybkie siku w toalecie, gdzie zamiast spłuczek stoją beczki z wodą i plastikowe rondle do spłukiwania. Mimo to toaleta jest czysta. Zadziwiające jak szybko można się przyzwyczaić do takich warunków.
Zasypiam znowu i budzę się po kolejnej już wiadomości od naszego kierowcy do Koh Chang. Przysłał nam swoje zdjęcie i pinezkę z Google Maps. Jest przed czasem, a my na pewno się spóźnimy. Tłumacz Googla próbuje wyczarować zdanie po tajsku, że nas autobus jest opóźniony. Gdy z tajskiego tłumaczę je z powrotem na angielski wychodzi coś innego (na polski nawet nie próbuję). I tak kilka razu. Po maksymalnym uproszczeniu gramatyki wychodzi coś, co w obie strony brzmi podobnie. Wysyłam mu to razem z moją lokalizacją przez WhatsApp. Mam nadzieję, że go to uspokoi.
Dworzec MoChit w Bangkoku 2 jest ogromny. Gdy wysiadamy jesteśmy oddaleni o kwadrans od pinezki kierowcy a Google wytycza nam bardzo zawiłą trasę. Na czuja udaje się ją skrócić i naprzeciw nam wychodzi kierowca, który ma moją lokalizację. Widocznie ma doświadczenie z niesfornymi (choć nie z własnej winy) turystami. Wszystko udaje się dużo sprawniej niż myślałam. Ten prywatny transport, który umówiliśmy wczoraj przez WhatsApp, to był jednak dobry pomysł. Mimo wygodnego autobusu jesteśmy dość zmęczeni. Przetransportowanie się na inny dworzec na drugim końcu miasta i kilka kolejnych godzin w autobusie to byłaby już męczarnia.
Nasz kierowca prowadzi pewnie i chwilami, gdy droga jest pusta dość szybko, chwytając wtedy za pokaźna kolekcje amuletów zawieszonych na lusterku. Na początku myślę to jakiś przesąd jednak chodzi bardziej o klekot jaki wydają. Myśli, że śpimy i próbuje nas nie obudzić. Mijamy gaje kauczukowców, palmy, wioski… Udaje mi się zasnąć i budzę się już w okolicy Trat, niedługo przed wjazdem na prom.
Na promie przepyszna lodowata kawa z mlekiem kokosowym dodaje mi energii. Plaża! Nareszcie! Uwielbiam podróżować, zwiedzać i poznawać nowe, ale czasem trzeba też wrzucić na luz.
W hotelu gotują nam niemal vipowskie powitanie, zimny napój i zimnym ręcznik, bo pogoda jest wilgotna i gorąca. Ostatnie dni w Tajlandii spędzimy w 5 gwiazdkowym resorcie. Eleganckie lobby nie do końca pasuje do naszego “backpackerskiego” wyglądu. Mimo wczesnej godziny, nasz pokój jest już gotowy i możemy się wprowadzać.
Widok z pokoju jest fantastyczny. Siadam na tarasie i delektujemy się zimnym piwem. Już po chwili pokazują się małpki. Siadają na barierce balkonu i obserwują nas uważnie. Próbujemy je przepłoszyć ale nie robi to na nich wrażenia. Widząc, że nie mamy nic dobrego do jedzenia tracą zainteresowanie i odchodzą same. Po chwili z sąsiedniego tarasu słyszymy czyjś pisk i widzimy uciekająca małpę z jabłkiem w ręku.
Taaaaki widok |
Na dzisiaj jedynym planem jest odpoczynek i leżenie do góry brzuchem. Reszta dnia upływa nam na słodkim lenistwie.
Komentarze