Chiang Mai dziennik Tajlandia

Chiang Mai - Loy Krathong i Yi Peng. Dzień drugi.

Od samego rana myślę o wieczornym wyjeździe. Aby uniknąć gigantycznych korków, które wieczorami tworzą się wokół starówki, umówiliśmy się w barze daleko od centrum.

Pierwszą połowę dnia spędzamy włócząc się po zakamarkach starówki i odwiedzając mniej znane świątynie. Na lunch wracamy do Huen Phen, który w porze obiadowej otwiera się z drugiej strony. Wnętrze nie jest już takie ciekawe, ale jedzenie jest dalej wyśmienite.

Sklepik w bocznej uliczce Chiang Mai, zlany południowym słońcem
Boczne uliczki Chiang Mai w południowym słońcu

W końcu wyruszamy na miejsce zbiórki. Gdy docieramy do baru, od razu rozpoznajemy w tłumie znajome twarze. Kilka minibusów studzi się w cieniu. Dostajemy przydział do konkretnego samochodu i po kwadracie jesteśmy już drodze nad jezioro Doi Saket. Po ok 40 minutach docieramy na miejsce.

Jezioro jest nieduże, bardziej przypomina staw, ale jest pięknie ozdobione zniczami. Nad brzegiem zainstalowano dekorację przypominającą lampiony, podrywające się do lotu. Rozświetla ona cały teren.

Doi Saket, lokalni mieszkańcy puszczający lampiony w świeto Yi Peng
Doi Saket

Plaża nad jeziorem jest wyznaczona jako miejsce do puszczania lampionów. Te które wpadają na drzewa są od razu zabierane przez straż pożarną, resztę wiatr unosi wysoko.

Doi Saket, lokalni mieszkańcy puszczający lampiony w świeto Yi Peng
Doi Saket, lokalni mieszkańcy puszczający lampiony w świeto Yi Peng

Plażę można obserwować z niewielkiego molo. Jest też jarmark z jedzeniem, rękodziełem i lampionami, które w Chiang Mai były nie do kupienia. Jeszcze w czasie szarówki na plaży gromadzi się niewielki tłumek. Tajowie wierzą, że razem z oddalającym się światełkiem znika cała negatywna energia, a przestrzeń która po niej zostaje zapełnia się dobrą karmą. Czym jest ciemniej tym więcej lampionów dryfuje w kierunku księżyca.

Znajdujemy sobie kawałek miejsca na molo i przygotowujemy nasz lampion do lotu. Po rozłożeniu papierowego abażura, odpalamy lont nasączony parafiną. Kiedy powietrze wewnątrz lampionu osiąga odpowiednią temperaturę, czujemy, że jest on gotowy do drogi. Wypuszczamy go z rąk i obserwujemy jak dołącza do morza unoszących się na niebie światełek.

Doi Saket, lokalni mieszkańcy puszczający lampiony w świeto Yi Peng
Doi Saket, lokalni mieszkańcy puszczający lampiony w święto Yi Peng

Zapada zmrok i robi się tłoczno. Miejscowe dzieciaki puszczają race, które wybuchają zdecydowanie za blisko ludzi.. Smakujemy nowych potraw na jarmarku a potem obserwujemy uczestników konkursu na plaży. Aby wygrać trzeba puścić lampion w taki sposób, aby przeleciał przez zawieszoną w powietrzu pętlę. Chętnych nie brakuje, ale wygrać nie jest łatwo. Wszyscy dookoła dopingują śmiałkom.

Doi Saket, zawody w puszczaniu lamionów w świeto Yi Peng
Zawody w puszczaniu lampionów

Gdy dobiega północ ludzie pomału zaczynają się rozchodzić do domów. My też wracamy z resztą grupy do Chiang Mai. Mimo, że nad jeziorem spędziliśmy prawie cztery godziny nie możemy uwierzyć jak ten czas szybko nam minął.

Doi Saket, świeto Yi Peng

Podsumowując Yi Peng to przepiękne wydarzenie kondensujące to co najlepszego Azja ma nam do zaoferowania.

Komentarze