Chiang Mai dziennik Tajlandia

Chiang Mai - Loy Krathong i Yi Peng. Dzień pierwszy.

Pomysł na wyjazd do Tajlandii naszedł mnie po obejrzeniu zdjęć z Chiang Mai podczas festiwalu Loy Krathong i Yi Peng. Tysiące światełek unoszących się w powietrzu lub dryfujących po wodzie kojarzyły się z czymś ciepłym i przyjemnych. Mimo, że staram się nie myśleć na zapas i nie wyobrażać sobie jak będzie, to jednak mam pewne oczekiwania, że to święto mnie oczaruje. Liczę się z tłumami ludzi na ulicach, więc nie chcę się stresować układaniem planu, który i tak by pewnie nie wypali. Zamiast tego chcę dać się porwać.

Wat Chedi Luang
Wat Chedi Luang w dzień

Nocleg mamy w samym sercu starego miasta. Chcemy popłynąć z nurtem, zajrzeć do każdej świątyni po drodze, zjeść coś dobrego a wieczorem wybrać się na most Nawarat, obserwować spływające krathongi i dryfujące po niebie lampiony. Tak naprawdę to tego wieczoru nie mogę się doczekać. Jednak, zaraz po wyjściu z hotelu, widzę wielki billboard zakazujący puszczania lampionów w granicach miasta. Billboard jest bardzo dosłowny. Muszę to przetrawić.

Zakaz puszczania lampionów w Chaing Mai 2022
No i klops...

Spacerujemy po starówce i zaglądamy do wszystkich najważniejszych świątyń w centrum starego miasta, zaczynając od Wat Inthakhin Sadue Muang. Przed jej wejściem urządzono niewielki basen dla krathongów. Następna po drodze jest Wat Phantao - świątynia w stylu Lanna. Przy tej samej ulicy, w kompleksie odwiedzonego wczoraj wieczorem Wat Chedi Luang znajduje się budząca polemikę San Lak Mueang, do której nie wolno wchodzić kobietom. W San Lak Mueang znajduje się pilar w którym mieszka bóstwo opiekujące się miastem Chiang Mai, czyli tkz. pilar miasta.

Wat Inthakhin Sadue Muang
Wat Inthakhin Sadue Muang

Za wielką Chedi, znajduje się otoczony bugenwillami o ogromnych kwiatach wihan poświęcony znanemu buddyjskiemu mnichowi i nauczycielowi Luang Pu Man Phurittto. W środku znajduje się woskowa figura mnicha, tak autentyczna, że aż się wzdrygam.

Figura woskowa Luang Pu Man Phurittto
Luang Pu Man Phurittto jak żywy

Na koniec zaglądamy do Wat Para Sing. Cały kompleks składa się z kilku wihanów i złotej chedi. Złota farba odbija promienie słoneczne tak mocno, że cały teren dookoła rozświetla złota poświata.

Wat Para Sing
Wat Para Sing

Przy obiedzie w przypadkowo wybranym barze zaczynam przeglądać internet w poszukiwaniu informacji o lampionach. Jest sporo ogłoszeń płatnych eventów odbywających się poza miastem, gdzie duże grupy turystów jednocześnie wypuszczają światełka, żeby zrobić ładne zdjęcia. Takie doświadczenie mnie nie interesuje. Ja pragnę zrozumieć jak miejscowi przeżywają to święto. Moją uwagę przykuwa dyskusja na grupie związanej z portalem Couchsurfing, o zrzutce na wspólny wyjazd poza Chiang Mai. Grupa spotykała się w jednym z barów na starym mieście dzisiejszego popołudnia. Po obiedzie drepczemy więc do baru. Na miejscu zastajemy spore zamieszanie. Jak to u couchsurferów, ludzie szybko zapoznają się ze sobą. Młody chłopak, który zarzeka, żeby go nie traktować jako organizatora, tworzy listy osób chętnych na wyjazd. Zna kilku kierowców minibusów, którzy by nas zawieźli nad jezioro Doi Saket. Jest ono poza obszarem objętym zakazem. Impreza tam jest jak najbardziej oficjalna i skierowana przede wszystkim dla miejscowych.

Koszt transportu ma być podzielony po równo na wszystkich pasażerów. Wychodzi 165 bahtów na głowę, czyli 4,5 euro. Ryzyko nieduże, a może być to dobra okazja, żeby zobaczyć coś autentycznego. Decydujemy się od razu, płacimy z góry aby mieć zapewnione miejsce i ruszamy dalej się błąkać po Chiang Mai.

Nadszedł wieczór. Plac przed pomnikiem Trzech Króli rozbłysnął od zniczy. Ponad dekoracjami wschodzi księżyc. Jego pełną tarczę zaczyna zasłaniać cień naszej planety. Rozpoczyna się częściowe zaćmienie, które dodaje magii świętu.

Plac Trzech Króli i zaćmienie księżyca
Plac Trzech Króli i zaćmienie księżyca

Wyruszamy w kierunku bramy Pratu Tha Phae, po drodze zahaczając o Wat Phan On, gdzie nad całym dziedzińcem powiewają kolorowe, papierowe lampiony. Pod bramą jest już spory tłum. Po drodze dostaję wiadomość na WhatsApp, z detalami dotyczącymi jutrzejszego wyjazdu. Wyglądało na to, że może być naprawdę fajnie.

Gdy docieramy pod bramę obchody już trwają. Gra orkiestra, a młode dziewczyny maszerują z chorągwiami. W tłumie ludzi widać niewiele, ruszamy więc dalej w kierunku mostu Nawarat, odwiedzając przydrożne świątynie. Mijamy dziesiątki kramików z przekąskami i krathongami oraz uliczne punkty masażu.

Chiang Mai - uluczny punkt masażu
Dla zmęczonych wędrowaniem po Chiang Mai...

Gdy docieramy do mostu zajmujemy miejsce na środku z panoramą na oba brzegi rzeki Tang. Po obu stronach tłumy ludzi puszczają kolorowe tratewki a niebo rozjaśnia pokaz sztucznych ogni. Gdzieniegdzie pojawiają się dryfujące na niebie lampiony ale jest ich zdecydowanie mniej niż na zdjęciach z poprzednich lat.

Loi Krathong nad rzeką Tang
Loi Krathong nad rzeką Tang
Loi Krathong nad rzeką Tang
Loi Krathong nad rzeką Tang

Spacer kontynuujemy po drugiej stronie rzeki aż do restauracji The Gallery ze stolikami bezpośrednio nad brzegiem, Robimy sobie tam przerwę i obserwujemy świętujących lokalsów z perspektywy brzegu.

Dochodzi północ. Ludzie zaczynają rozchodzić się do domów i my też drepczemy w kierunku starówki. Przechodzimy przez żelazną kładkę w kierunku Chinatown gdzie pojedynczy ludzie próbują jeszcze puszczać lampiony a odgłosy petard rezonują z metalem.

Tuk-tuk w Chiang Mai
Szybciutko spać, bo jutro będzie fajnie

Kiedy docieramy do hotelu ulice są już prawie puste.

Komentarze