Tajlandia na spontanie. Dzień pierwszy.
No i zaczęła się nowa przygoda. Organizowana niepewnie, na ostatnią chwilę i na kolanie. I mimo, że piszę to z Hong Kongu a za chwilę lecimy do Bangkoku, to nic nie jest dopięte na ostatni guzik.
W drodze |
Nigdy nic mnie nie ciągnęło do Tajlandii i może dlatego ciężko było mi ułożyć plan. Musiałam się jednak wziąć do kupy bo różne vauchery, które mieliśmy jeszcze z 2020 traciły ważność. Pomogły zdjęcia Loy Krathong i Yi Peng z Chang Mai i jakoś to dalej poszło.
Zaplanować cokolwiek łatwo nie było. W sieci jest dużo sprzecznych informacji, cześć zapewne była prawdziwa przed pandemią.
I tak po 3 godzinach jazdy samochodem do Madrytu i ponad 12 godzinach lotu jesteśmy na lotnisku w Hong Kongu. Za kilka godzin wylatujemy do Bangkoku.
Lotnisko w Hongkongu zamieniono niemal w szpital. Przywitali nas panowie i panie w skafandrach ochronnych, maskach i przyłbicach. Kto zostawał w Hongkongu musiał stanąć w kolejce to testu. Dla lecących dalej na szczęście nie przewidziano takich atrakcji. Cześć tranzytowa jest raczej pusta, sklepy są pozamykane i działa tylko kilka kafejek
…
Bardzo się ucieszyłam, kiedy udało się przebukować lot to Bangkoku na wcześniejszą godzinę. Dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo czasu. Kiedy piszę te słowa siedzę już wygodnie w fotelu w centrum Chinatown i czekam na masaż stop, podglądając ukradkiem jak wygląda tajski masaż całego ciała. Bardzo możliwe ze przy tym zasnę.
Na koniec krótkiego pobytu w Chinatown, pewnie trochę przez deprawacje snu, zachciało nam się przygody (jakbyśmy nie mieli dosyć na dziś). Ta przemiła pani namówiła nas na spróbowanie smakołyków z jej straganu.
Przysmaki z Chinatown |
Komentarze