dziennik Tanzania

21 marca - Pożegnanie z Afryką

Piąta rano, ciemno, uciekamy z Tangi. Dalej nie jestem przekonana czy robimy dobrze.

Lot do Amsterdamu niby jest w planie, ale nie mogę się odprawić. Kulthum z ojcem i bratem żegna nas przy bramie. Daje nam na drogę ciepłą wałówkę. O której musiała wstać, żeby to dla nas przygotować?
Dojeżdżamy na przystanek, ten stary w centrum miasta. Jakiś facet krzyczy korona. Patrzę na niego, on pokazuje że ok. Chwilę później rozumiem, że to miejscowy wariat. Krzyczy różne rzeczy. Ładują nasze torby to autobusu, ale autobus do Kange musi jechać bez pasażerów, więc pasażerowie tłoczą się do dużo mniejszego dala-dala. Aż boje się pomyśleć jak oni tu udźwigną epidemię. Mam nadzieję, że plotka o tym że wirus słabo rozprzestrzenia się w wysokich temperaturach jest prawdą.
Dojeżdżamy do Kange. Przesiadamy się do autobusu. Tym razem jedzie całkiem szybko. Dzień budzi się deszczowy. Strzępy chmur unoszą się tak nisko, że zaczepiają o rozczochrane korony palm. Gdzie dzisiaj będziemy spać? W samolocie? Gdzie będziemy spać jutro?
Jedziemy. Obserwuję i absorbuję wszystko co jeszcze mogę z okna autobusu. Z jednej strony drogi murowane domki ze spadzistymi dachami otoczone ogrodami. Z drugiej domki z kupy i patyków. Nowy wymiar różnic społecznych.

Widoki z okna autokaru...
Widoki z okna autokaru...


Przedmieścia Dar gęstnieją. Przejazd przez nie do Ubungo zajmuje jeszcze prawie 2 godziny. Mężczyzna siedzący obok nas deklaruje, że zamówi nam taksówkę. Myślę, że to dobry pomysł. Wysiadamy prosto w błoto, ale oznakowana taksówka faktycznie czeka. Negocjujemy trochę cenę i jedziemy w stronę lotniska. Korek jest niesamowity. Więcej stoimy niż jedziemy. Wykorzystują to sprzedawcy najróżniejszej maści artykułów, wtykając je przez uchylone okna. Tak więc mam szansę zakupić trójkąt ostrzegawczy, kable do rozrusznika, ścierki, orzeszki, chipsy, motykę i na końcu nawet maczetę. Chyba się oswoiłam z Tanzanią. Ktoś wsuwa mi przez okno do samochodu maczetę a na mnie nie robi to już wrażenia. Grzecznie dziękuję. Sprzedawca odchodzi.

Docieramy na lotnisko i mamy jeszcze ponad 10 godzin czekania i zero pewności, że nas wpuszczą na pokład. Z obsługi naszej linii nie ma nikogo. Na lotnisku jest przeraźliwie zimno i boję się, że się przeziębię zanim doczekam się samolotu.
Po kilku godzinach widzimy dwie kobiety w garniturach naszej linii. Niestety, nie chcą nam pomóc i każą czekać dalej. Zaczynam być zła. Rozumiem, gdybyśmy nie mieli biletu..., ale wszystko wskazuje na błąd ich systemu informatycznego a nie fizyczny brak miejsca. Jaki cel ma to przetrzymywanie nas w niepewności? Nie polecimy - trudno. Wynajmiemy mieszkanie w Tandze lub na Zanzibarze, dostosujemy się do zaleceń i jakoś przetrzymamy. Chcę po prostu wiedzieć co robić bo w nocy nie zrobię nic.

Zaczynamy rozmawiać z ludźmi dookoła. Niektórzy mają bilet i udało im się odprawić. Inni są w podobnej sytuacji jak my. Pewien Niemiec, który wogole nie ma na dzisiaj biletu, ma nadzieję, że uda mu się dostać na pokład. Niestety (lub stety) kupił bilet przez pośrednika i nie może samodzielnie zmienić daty przez stronę linii. Przy nas udaje mu się dodzwonić do pośrednika, który mu radzi, żeby udać się do okienka informacji lotniskowej i poprosić o telefon do lokalnego biura linii.
Ze idzie razem z nim. O dziwo na informacji bez problemu dodzwaniają się do przedstawiciela. Nie jest on w stanie pomóc Niemcowi, ale zmienia naszą rezerwację na lot, który się odbędzie. Zajęło to mniej niż minutę. Jestem trochę spokojniejsza, za to coraz bardziej odczuwam zmęczenie.

Przychodzi godzina otwarcia odprawy. Mniej więcej w tym samym momencie dostaję maila z linkiem do odprawy przez internet. Porównuję kolejki. Ta do oddania bagażu jest zdecydowanie krótsza. W ostatniej chwili odprawiam się przez internet. Jednak to nie koniec problemów. Pani z obsługi twierdzi, że nie mamy wykupionego bagażu. Ocho, ale mamy maila z biura w Dar potwierdzającego, że bagaż jest w cenie biletu, w dodatku pokazał się też w apce. Pokazujemy maila, pokazujemy apke. Pani z kimś rozmawia przez telefon. Teraz problemem są nasze miejsca. Podobno wybrałam miejsca, za które trzeba dopłacić. Sęk w tym, że to nie prawda i chyba nawet technicznie niemożliwe. Staram się to wytłumaczyć i upieram się, że za nic nie będę dopłacać. Boję się że zaraz zacznę kasłać bo od siedzenia w tej zimnicy zaczyna mnie boleć gardło. Pani z obsługi każe nam odejść na koniec kolejki, ale ja się nie zgadzam. Boję się, że to tylko dołoży nam problemów. W końcu udaje nam się dojść do porozumienia. Pani zmieni miejsca, na takie, które podobno są w cenie biletu. Czemu nie powiedziała o tym od samego początku nigdy się nie dowiem, bo godzę się szybko na to co dają. Chcę iść zmierzyć temperaturę, zanim poczuję się naprawdę źle.

W końcu siedzimy w samolocie. Głowa mi leci i chyba zasypiam przy szumie silników. Nawet nie poczułam kiedy wzbiliśmy się w powietrze. Słyszę jeszcze jak kapitan informuje o zmniejszonym serwisie i prosi o wyrozumiałość. Kolację jednak dostajemy normalnie i nie czuje się, żeby ten lot miałby być inny. Nawet nie wiem kiedy mija noc i lądujemy w Amsterdamie.

Komentarze