8 marca - Wyjazd do Serengeti
Po śniadaniu część naszej grupy odjeżdża a nam każą czekać. Czekanie się wydłuża i próbuję skontaktować się z firmą. Kręcą coś o spóźnialskich, którzy muszą dojechać z Arushy. Muszę zrozumieć bo sama się spóźniłam.
W końcu podjeżdża jeep. Sympatyczny przewodnik Emanuel przeprasza za zamieszanie i mówi, że to normalna godzina wyjazdu. Okazuje się, że wracamy do oryginalnego planu czyli wyjeżdżamy na 3 dni do Serengeti przez Ngorongoro. Poznajemy też resztę naszej grupy - trzy sympatyczne Amerykanki Valerie, jej córkę Belle i Nicole i naszego kucharza Godblessa.
Wyjeżdżamy z Mto wa Mbu i kierujemy się na północ. Robi się pochmurno i chłodno. Mijamy kilka miasteczek. Panuje w nich wielkie zamieszanie. Życie odbywa się na ulicy, tak jak w Arushy.
Gdy docieramy do punktu widokowego na cały krater Ngorongoro, zastanawiam się czy to nie jest najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam. (W moim odczuciu może rywalizować tylko z Wielkim Kanionem.)
Ngorongoro |
Mieliśmy sporo szczęścia. Mgła przelewa się przez brzegi krateru i po chwili nic już nie widać. Za dwa dni jeszcze tu wrócimy. Jedziemy dalej. Mijamy wioski Masajów - małe, okrągłe chaty wybudowane przez masajskie kobiety. Mijamy masajskich pasterzy w ich plemiennych strojach. Wędrują sobie tylko znanymi ścieżkami. Mijamy ogromne stada ich bydła, głównie krów i kóz ale zdarzają się też osły. Niektórzy do nas machają. Niektórzy rozmawiają przez telefony komórkowe - znak czasów.
Wioski Masajów |
Zatrzymujemy się przy jednej z wiosek, bo Nicole wykupiła zwiedzanie masajskiej bumy. Przez chwile zastanawiamy się, czy nie dołączyć, ale po namyśle idzie tylko Nicole, chociaż i jej przeszła ochota. Widzimy z jeepa jak kilku Masajów przed nią tańczy i potem jeden z nich zabiera ją do wioski. Wraca trochę zażenowana.
Jedziemy dalej. Droga jest szutrowa i bardzo wyboista. Widzimy po drodze stada żyraf i zebr, jednak Emanuel się nie zatrzymuje. Widać że ma jakiś plan ale nie chce nic obiecywać.
W krótce przejeżdżamy przez pierwsza bramę Serengetti i zaczynamy rozumieć czemu tak się spieszył. Wjeżdżamy w sam środek „wielkiej migracji”.
Zwierząt dookoła są setki tysięcy jeśli nie miliony. Głównie gnu i zebry, ale zdarzają się też antylopy i impale. Musimy ustąpić im drogę więc się zatrzymujemy i cieszymy ich bliskością. One nas ignorują i podchodzą do samego samochodu. To jest niesamowite. Spędzamy tam sporo czasu i bardzo powoli docieramy do drugiej bramy parku, za którą zaczyna się rezerwat.
Przy drugiej bramie mamy krótki postój. Na poboczu stoi zepsuty autobus. Prawdziwa bestia o nazwie Chopper. Autobus jest ogromny, pstrokaty i ma bardzo wysokie zawieszenie. Myślę, że służy lokalnej ludności, mieszkającym po drugiej stronie parku jako środek transportu do Arushy. Niestety jest też bardzo stary i uszkodzony. Tył ma podparty na dwóch oponach a ogromne bebechy leżą porozrzucane dookoła. Pod autobusem klęczy (sic!) kilka osób i radzi. My dostajemy nasze karty wyjazdowe i jedziemy dalej.
Zaczynamy wypatrywanie zwierząt. Emanuel obiecał nam hipopotamy i już po chwili dojeżdżamy do stawu, w którym się moczą. Jest ich naprawdę dużo. Widzimy także impale, słonie, słodkie dik-diki, żyrafy i lamparta śpiącego na drzewie.
Pierwszy objazd po parku się kończy i zjeżdżamy na nocleg. Cóż to będzie za noc! Śpimy w namiotach w Nguchiro Public Campsite w samym środku parku. Poza kilkoma namiotami są tam dwa większe budynki i toaleta. W jednym z nich Godbless rozkłada swoją kuchnię i wyczarowuje spaghetti bolognese. Warunki sanitarne są lepsze niż myślałam. Normalne ubikacje i zimny prysznic.
Cały wieczór spędzamy na grze w last card. To pomysł Emanuela, który wymyśla co chwila nowe reguły. Dwa razy odwiedza nas hiena jednak szybko ucieka.
Kamping w środku Serengeti |
Dostaję też wiadomość przez Workaway, że mamy potencjalnego hosta w Dar. Nazywa się Abdul i szuka kogoś z kim mógłby poćwiczyć angielski i portugalski, i kogoś kto przygotuję mu zdjęcia do reklamy jego agencji turystycznej. Odpisuję. Zobaczymy co z tego będzie.
Przed rozejściem się do namiotów dostajemy jeszcze wytyczne jak się zachować w razie nocnej wizyty jakiegoś zwierzęcia - jak hiena to ucieknie, jak lew to my uciekamy. Pozostałe zwierzęta ignorują ludzi jeśli nie wejdą im w drogę.
W nocy budzą mnie hieny. Dochodzi do tego dziwny dźwięk, jakby mechaniczny. Bardzo blisko namiotu. Dźwięk raz się nasila a raz słabnie. Jakby wielkie szczęki przeżuwały ogromne ilości trawy. Sama jestem zdziwiona, że nie czuje strachu, chociaż wiem, że obóz nie jest ogrodzony. Chyba zasypiam na trochę, lecz dźwięk budzi mnie ponownie. Jest bardzo blisko. Sprawdzam telefon - jest czwarta rano. Próbuję coś nagrać. Mam ochotę wyjść i sprawdzić co to jest. Słyszę jak otwierają się drzwi stołówki i czyjś podniecony głos. Drzwi stołówki zamykają się z trzaskiem - aha czyli lepiej nie wychodzić.
Myślę czy uda mi się jeszcze zasnąć tej nocy.... Nagle budzi mnie alarm w telefonie, jest już 5.30 i czas wstawać. Sama nie wiem jakim cudem zasnęłam z taką łatwością.
Komentarze