dziennik Tanzania

4 marca - Pierwsze chwile na czarnym lądzie.

Za oknem leje i grzmi. Leżę wygodnie pod moskitierą lekko falującą w rytm wentylatora. Jestem jeszcze trochę oszołomiona ale zaczyna do mnie docierać, że to się dzieje naprawdę. Zaczynam spełniać moje marzenia zawieszone już dawno na kołku. Przez najbliższe miesiące będę podróżować. Tylko i wyłącznie. Bez konkretnego planu lub oczekiwań. Nawet nie wiem czy ten pierwszy post na tym blogu nie będzie moim ostatnim.
Póki co: Witajcie!

Leje i grzmi coraz mocniej. Uwielbiam to. Poprzedniej nocy, po długiej choć bardzo spokojnej podróży wylądowaliśmy w Dar es Salaam w Tanzanii. Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Wyrobienie wizy poszło bardzo sprawnie i bez niespodzianek. Zdjęcie nie było potrzebne i pozwolono nam zapłacić Revolutem choć na to nie liczyłam. Umówiony kierowca z hostelu już na nas czekał. Dzisiaj jedynym zadaniem było zakupienie biletu do Arushy. Jutro rano wybieramy się w dalszą drogę. W Tanzanii życie toczy się trochę innym torem i bilety autobusowe kupuje się w biurze danej linii a nie przez apkę w telefonie. Są papierowe i imienne, z przydzielonym miejscem. Listy pasażerów spisywane są na papierze. W biurze nie widziałam żadnego komputera.

Nasz bilet do Aruszy

Miasto żyje na ulicy. Panuje chaos i wszędzie unosi się kurz. Jedni odnajdują się w tym lepiej inni gorzej. Może jak przestanie padać to jeszcze się przejdę. A teraz, ponieważ razem z deszczem zabrakło Internetu, leżę pod moskitierą i się cieszę. Przypomniałam sobie jak jako dziecko budowałam bazy-namioty z koców. Jaka to była frajda w czasie burzy schować się w takiej bazie. Tak jak teraz pod moskitierą. Chwilo trwaj.

Komentarze