dziennik Tanzania

13 marca - Droga do Tangi

Okazało się, że zamówienie transportu było strzałem w dziesiątkę. Już w drodze na przystanek zobaczyliśmy wczorajszą grupę naganiaczy. Najpierw szli za samochodem, potem chcieli koniecznie przenieść nasze torby. Na szczęście przejęła nas obsługa autobusu. Torby zostały oznaczone i zamknięte w bagażniku a my usadzenie zaraz nad nimi. Próbuję sobie wytłumaczyć, że to sposób na życie tych ludzi, jednak dalej nie potrafię oswoić się z ich natarczywością.

Jedziemy. Powoli. Autobus zatrzymuje się w każdej wiosce. Mam okazję poobserwować lokalne zwyczaje. Gdy tylko autobus podjeżdża na przystanek podbiegają sprzedawcy wszelkiej maści produktów. Od przekąsek, słodyczy i napojów, poprzez okulary przeciwsłoneczne i portfele a nawet ścierki. Towar trzymają w pudełkach na głowie lub na specjalnych ramach podtrzymywanych na ramionach. Sprzedaż odbywa się przez okna.

Handel na przystankach autobusowych odbywa się przez okna...
Handel na przystankach autobusowych odbywa się przez okna...

Po sprzedawcach podbiegają taksówkarze, także ci motorowi, próbują znaleźć klientów. Łapią za ich torby.

Jedziemy a w zasadzie turlamy się powolutku. Krajobrazy za oknem się zmieniają. Natura jest przepiękna a bieda przytłaczająca.
Docieramy na dworzec autobusowy w Kange na przedmieściach Tangi, skąd mamy transfer dala-dala do centrum miasta. Tanga to dawne miasto kolonialne. Ma szerokie ulice i chodniki. Jest dość zaniedbane. Życie toczy się przy drogach, zupełnie jak w Arushy, ale jest dużo spokojniej. Gdy wysiadamy podbiegają do nas taksówkarze, jednak po zdecydowanej odmowie zostawiają nas w spokoju. Transport do hostelu się spóźnia a my sterczymy bezradnie na ulicy. Taksówkarze podchodzą znowu do nas ale tym razem zaczynamy sobie gawędzić. Opowiadają, że w Tandze jest bardzo spokojnie. Mówią jakich cen oczekiwać za transport i gdzie jest są fajne plaże. Gdy podjeżdża kolejne dala-dala biegną łapać klientów. W końcu podjeżdża i nasz kierowca. Zabiera nas do dzielnicy Raskazone. Naszym nowym lokum będzie domek na drzewie ale domek na drzewie nie byle jaki. Ma klimę, lodówkę, łazienkę z ciepłą wodą, akwarium z rybkami i świetny taras w koronie drzewa.

Na podwórku wita nas Kulthum. Posiadłość należy do jej ojca. Składa się z ich domu, dwóch domów dla gości i naszego domku na drzewie.
Dociera do nas jak bardzo jesteśmy głodni. Niedaleko nas jest pizzeria i tam się wybieramy. Pomysł okazuje się być trafiony. Mają prawdziwy piec węglowy i do tego naprawdę zimne piwo - nasze pierwsze zimne piwo w Tanzanii.

Komentarze