dziennik Tanzania

11 marca - Wizyta w Satino Daycare

Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam. To był tydzień pełen wrażeń. Planu na dalsze dni nie ma i na razie idziemy odwiedzić Wezę i jego przedszkole.

Weza odbiera nas z hotelu i mamy przed sobą jazdę lokalnym środkiem transportu czyli dala-dala. Są to minibusy. Jeżdżą na określonych trasach i chyba zatrzymują się na żądanie, ale na razie nie potrafię się w tym połapać. Ich stan techniczny jest tragiczny i często są przeładowane. Wysiadamy w biedniejszej dzielnicy Arushy. Wchodzimy między zabudowania. Widzę biedę, którą nam, Europejczykom ciężko sobie wyobrazić.
Przedszkole Wezy to mały, parterowy budynek. Z ulicy wchodzi się prosto do biura. Obok znajdują się jeszcze 3 małe salki - dwie do nauki, trzecia to sypialnia dla dzieci, które nie mogą wrócić do domu.
W salkach lekcyjnych, praktycznie nie ma wyposażenia. W jednej są stare ławki i tablica, w drugiej tylko plastikowe krzesełka. Nie ma żadnych zabawek lub gier edukacyjnych. Dzieciaki ledwo się tam mieszczą. Jedyną ozdobą są stare plakaty edukacyjne. Niektóre wykonane własnoręcznie. Zabawek ani książek nie ma też w sypialni.
Dzieciaki są przemiłe. Próbują rozmawiać z nami po angielsku. Po chwili wychodzą na przerwę. Bawią się same, bez nadzoru, bo dwie nauczycielki Vicky i Jackie są zajęte przygotowaniem dla nich obiadu. Poznamy też dwóch wolontariuszy, którzy popołudniami prowadzą zajęcia z piłki nożnej.
Po drugiej stronie budynku jest wyjście na malutkie podwórko. Wchodzi się z niego bezpośrednio do kuchnii, pokoju wolontariuszy, toalety i prysznica.
Jedynym wyposażeniem kuchni jest stolik i wiaderka, na których siadamy. Kuchenka to nakładka na butlę gazową. Jacky przygotowuje na niej herbatę dla nas. Dickson częstuje nas prawdziwym tanzańskim śniadaniem poprzedzonym typowym obmyciem rąk. Jedzenie jest dużo lepsze niż w hotelu.
Głupio, że nic dla nich nie mamy, ale do tego spotkania miało nigdy nie dojść. Do tego Dickson nalega, żebyśmy zostali na obiad i obejrzeli trening futbolu po południu.
Czas spędzamy głównie z Dicksonem, który jest świetnym partnerem do rozmowy. Rozmawiamy trochę o ich działalności, trochę o Tanzanii, trochę o Europie, trochę o życiu ogólnie. W tym czasie Weza musi się zająć wizytacją rządową, która pojawiła się dość nagle. Ich luksusowy samochód i eleganckie ubrania wyglądają niemal pornograficzne na tle otoczenia.
Dickson jest koordynatorem do spraw edukacji. Weza skupia się na sporcie. Ich organizacja ma dwa cele - przygotować dzieci, do pójścia do szkoły, oraz odciągnięcie ich od spędzania czasu na ulicy przez zajęcia sportowe. Bardzo ważna jest nauka angielskiego. Jest to język wykładowy w szkołach ponadpodstawowych. Niestety państwowe podstawówki nie są w stanie dobrze przygotować dzieci i często na tym kończy się ich edukacja. Kontakt z wolontariuszami nie tylko pomaga ćwiczyć angielski ale także poszerza horyzonty i poprawia poczucie wartości. Po południu dzieciaki zamiast szwendać się po ulicy bez zajęcia grają w piłkę nożna. Grają na prowizorycznym boisku jednak są bardzo zaangażowane. Jeden z obecnych wolontariuszy jest profesjonalnym zawodnikiem i wprowadzi porządny trening.
Bardzo chciałabym ich jakoś wspomóc. Mam kilka pomysłów, jednak nie wiele o tym mówię. Nie chcę nic obiecywać.
Dickson opowiada trochę o bezpieczeństwie w Arushy. Mówi, że dużo ludzi będzie nas zaczepiać na ulicy. Często będą chcieli tylko powiedzieć cześć, albo spróbować coś nam sprzedać. Inni niestety mogą próbować nas okraść lub naciągnąć, więc musimy zachować dużą ostrożność.
Po powrocie do hotelu myśli kołaczą mi się w głowie. Jestem oszołomiona szczodrością, z jaką nas przyjęli, pomimo, że wiedzieli, że przyjdziemy z pustymi rękoma. Zastanawiam się czy gdybyśmy nie pomylili dat, dalibyśmy radę coś wartościowego dla nich zrobić. Z drugiej strony te dzieciaki naprawdę motywują. Są szczęśliwe dostając niewiele więcej niż trochę uwagi.

Ulice Aruszy
Ulice Aruszy

Wieczorem dostaję wiadomość przez Workaway z podobnej organizacji i z tej samej części Arushy. Trochę dziwnie się z tym czuję. Zakwaterowanie i obowiązki są podobne jak u Wezy. Trochę pracy biurowej, trochę pomocy przy stronie internetowej, trochę pomocy przy lekcjach. Zdecydowałabym się, jednak rozmowa się urywa. Abdul pomimo, że zgodził się nas przyjąć w Dar też nie odpisuje. Może zmienił zdanie a może pole-pole czyli wszystko po mału. Nie wiem co robić. Jutro musimy zdecydować co dalej. Pomimo, że poznałam wspaniałych ludzi Arusha mnie przytłacza. Czuję się uwięziona w hotelu.
I jeszcze na koniec dnia dociera do nas więcej złych wieści z Europy. WHO ogłosiła pandemię. To naprawdę zmienia postać rzeczy. Cała dalsza podróż jest pod znakiem zapytania. Na razie decydujemy się kontynuować. Mamy jeszcze cztery tygodnie do naszego planowanego powrotu. W Tanzanii nie odnotowano jeszcze żadnego przypadku wirusa. My powinniśmy być zdrowi, gdy wyjeżdżaliśmy nie było jeszcze żadnego przypadku wirusa w Portugalii.
Wstępnie decydujemy przenieść się na północne wybrzeże.

Komentarze